Wspomnienie Młodego z dnia pierwszego
Obolałe mięśnie, spięte przez cały dzień z wysiłku i ekscytacji wreszcie mogły odpocząć. W głowie pulsowały jeszcze myśli, a w uszach szum obozowego harmidru. Wygodną pachnącą pościel zastąpił szeleszczący śpiwór, zamiast łóżka - kilka belek i trochę sznurka. Dzień był bardzo długi….
4:30 Pobudka. Zjeść śniadanie i dopakować plecak. W tym roku postanowiłem spakować się samodzielnie. Przynajmniej wiem gdzie co jest. Nie to co w tamtym roku na mazurach gdy spakowała mnie Mama. Szukając latarki wypakowałem cały plecak. Poszperałem też w internecie - kilka poradników „jak dobrze spakować plecak”okazało się bardzo pomocnych.
Na miejscu zbiórki pojawiłem się chwile przed 6:00. Już przy bramce stała druhna kierująca ruchem – „z plecakami na prawo, lekarstwa i rodziców zapraszam do środka” Nie wiem co robili moi rodzice, ale zaniosłem plecak do hangaru. Tam czekał druh, który zanim pozwolił odłożyć plecak zrobił szybki przegląd moich rzeczy. Wypytał czy mam wszystkie rzeczy z listy - latarkę, śpiwór, menażkę, sztućce, ręcznik, kąpielówki, ubrania na upał i mróz, karimatę, buty na jacht, przybory do mycia i cały ten kram niezbędny w lesie. Chcial też wiedzieć czy przypadkiem nie schowałem jakiś leków. Doświadczonym okiem obejrzał mój plecak, pomógł dopasować klamry i sprzączki, na koniec pokazał gdzie go położyć i odesłał na plac apelowy.
Dookoła kręcili się pozostali harcerze, sprawdzali umundurowanie, rozmawiali ze sobą i śmiali. Rodzice wyszli po chwili, uśmiechnięci i z jakąś karteczką.
6:10 rozbrzmiał gwizdek i donośny głos oboźnego oznajmił APEL. Coś niesamowitego! Moi rodzice również ustawili się w szyku. Został przeprowadzony cały ceremoniał - hymn, rozkaz, wszystko!. Komendant szybko nas powitał i poinstruował co będzie się działo za chwilę.
W autobusie zostałem zapoznany ze wszystkimi regulaminami, które panują na obozie. Zapowiedź konkursu z regulaminów zmusiła mnie do uważnego słuchania – dowiedziałem się kilku ciekawych rzeczy, szczególnie w zakresie ppoż. Nagroda była... i szybko znikła :)
Tuż po przyjeździe na miejsce, przeżyłem pierwsze tego dnia załamanie. Autobus nie wjedzie pod samą bazę. Burza, błoto…. Liczyło się to że do przejścia było kilka kilometrów. Z takim plecakiem, materiałami programowymi i w tym terenie miałem wrażenie jak bym zdobywał Everest. Na miejsce dotarłem zmęczony jak koń po westernie. To co zobaczyłem napawało mnie optymizmem. Namioty były już rozstawione, jeden wysoki już nawet wyposażony. Szybko okazało się, że to kadrówka a większość namiotów i tak trzeba przestawić
Komendant wciąż powtarzał „początki bywają puste”. Dopiero teraz rozumiem co miał na myśli. Po tym jak oboźny pokazał nam namiot i wyznaczył miejsce w którym ma on stać byłem przekonany, że to tylko dowcip i że za chwilę wszyscy parskną śmiechem. Niestety pozostali z mojego namiotu wiedzieli doskonale że to nie jest żart. Po dłuższym wojowaniu z namiotem przyszedł czas na zbudowanie swojego „łóżka”. Nikt z nas nie miał pojęcia jak to zrobić. Pobraliśmy narzędzia od oboźnego ze świadomością, że nie położymy się spać dopóki nie skończymy. Po prostu nie będzie na czym. Druhna programowiec, oboźny, i komendant często zaglądali do nas, sprawdzając jak sobie radzimy. Podpowiadali nam i chwalili naszą pracę.
W ferworze walki z kłodą, która miała być półką, dotarł do mnie dźwięk gwizdka i głos oboźnego wołającego nas na obiad. Uświadomiło mi to, że kanapek które zrobiła mi Mamusia nawet nie tknąłem, w zasadzie nie wiedziałem nawet gdzie są. Na obiedzie wszyscy rzucili się do wydawki i zaczęli jeść jeszcze w drodze do stołu. To był ich błąd. Pamiętałem z tamtego roku, że nie jemy dopóki wszyscy nie dostaną swojego posiłku, a kadra nie powie, że już można. Ci którzy o tym zapomnieli posiłek spędzili na stojąco i w nagrodę sprzątali wszystkie stoły. Nowa w tym roku rzecz: po skończonym posiłku musiałem poczekać tylko na kolegów z namiotu, nie na całą drużynę.
Mimo ogłoszonej przerwy poobiedniej, nikt z niej nie skorzystał. Chyba dla tego, że nie było na czym odpocząć, choć tu nawet ziemia wydaje się być wygodna. Pod wieczór Ci którzy mieli już swoje namioty przygotowane dostawali zadania na podobozie. Brama z wartownią, ogrodzenie, miejsce spotkań, plac apelowy, tablica ogłoszeń...
Na dokładkę wszystkiego miałem nocną wartę. Jest ciężko, przez chwilę chciałem już wracać do domu. Tylko tak jakoś... Wstyd przed samym sobą. Przepuścić taką przygodę? Jak ja później w lustro spojrzę? Kto z moich kolegów może powiedzieć, że spał na pryczy którą sam zbudował? Kto układa swoje rzeczy na półce własnego projektu? Wyjechać, tylko dlatego, że się zmęczyłem? Wartowanie z kolegą rozjaśniło mi kilka spraw. Tu na obozie i w drużynie na co dzień nie ma „Ja”. Sam nie zbudowałbym nawet połowy tego wszystkiego. Tutaj liczy się to co udało się stworzyć wspólnie. Gdyby nie wzajemna pomoc to nie zrobilibyśmy wiele... Zastanawia mnie tylko gdzie po ogłoszeniu ciszy nocnej zniknął Komendant? - nieważne... koniec warty, nareszcie.
Przez cały dzień miałem tyle zajęć a teraz mam wrażenie, że o czymś zapomniałem… TELEFON! Tak miałem zadzwonić do mamy! Zaraz co to za dźwięk? ALARM MUNDUROWY?! Przecież dopiero się położyłem! Gdzie jest mój mundur?! Jaki karabin? Jaki poradnik? Gdzie mam biec?!…. Czyli już wiem co robił Komendant. Wiesz co Mamuś?
Zabierz mnie stąd, ale za dwa – trzy tygodnie, albo nie… sam trafię do domu. Kocham Cię, pa!