top of page

Noc Szakala 2018 - relacja


Szakal znowu przetrwał… Pojechaliśmy do Tarnowskich Gór jako wyspecjalizowana grupa naukowców, badaczy, wywiadowców dla organizacji tak tajnej, że nawet nie możemy zdradzić jej nazwy. Na usługach organizacji Wolf45 i X39 pracował międzynarodowy płatny zabójca o pseudonimie Szakal. Mimo naszych największych starań i wysiłku włożonych w jego schwytanie niestety po raz kolejny udało mu się zbiec. Okazał się lepszy od nas.

Na operację przygotowywaliśmy się od miesięcy. Gromadziliśmy wszystkie niezbędne informacje, dane i zdjęcia. Rozpracowaliśmy skomplikowane zagadki, a wszystko po to żeby uchwycić szajki przestępców.


21 kwietnia o godzinie 4:40 rozpoczęliśmy operację. Stawiliśmy się na dworcu głównym PKP we Wrocławiu gotowi do działań. Zaczęło się nie najlepiej. Jeden z naszych operatorów odpowiedzialny za sprzęt gastronomiczny nie stawił się na zbiórce. Pomimo licznych telefonów przepadł jak kamień w wodę. Podejrzewaliśmy, że Szakal wpadł na nasz trop i rozpoczął sabotaż przeciwko nam. W okrojonym składzie ruszyliśmy w stronę Śląska.


Na szczęście około godziny 7:00 dostaliśmy informację od zaginionego agenta Dziobaka (Dominik C.). Okazało się, że wszystkie jego osiem budzików tej nocy zawiodło. Jednakże szybko ustaliliśmy zapasowy transport oraz miejsce spotkania (miejscem spotkania miała być lodziarnia przy Krakowskiej, tak dla niepoznaki). Do Tarnowskich Gór dotarliśmy już bez przeszkód. I się zaczęło.

Udaliśmy się do łącznika, którego poznaliśmy po gazecie “Gwarek” (pseudonim Gawronek) trzymanej w lewej ręce. Hasłem miało być: “Przepraszam, gdzie znajdę ekspozycję z utraconym Portretem młodzieńca?”.


Szybko uzyskaliśmy kolejne miejsce spotkania ze sztabem głównym naszej siatki wywiadowczej. Był to Pub Wieża, nieopodal dworca, gdzie mogliśmy bezpiecznie omówić szczegóły akcji. Sztab wykazał się pełnym profesjonalizmem i przed wysłaniem nas w teren Pub Wieża zapewnił nam najsmaczniejsze pizze pod słońcem. Pierwszym etapem działań był zwiad terenowy. Naszym zadaniem było przeprowadzenie pełnego rekonesansu miasta i odnalezienie wskazówek niezbędnych do dalszych poszukiwań. W końcu Szakal mógł być wszędzie, nigdy nie wiadomo na kogo natrafimy.


Łącznie znaleźliśmy 10 punktów rozmieszczonych w okolicach rynku. Nie zapomnieliśmy jednak o spotkaniu w lodziarni przy Krakowskiej, gdzie dołączył do nas agent Dziobak. W celu regeneracji skonsumowaliśmy kilka średnich shake’ów po 6zł za sztukę i ruszyliśmy dalej. Droga zaprowadziła nas do największej firmy w okolicy z branży escape room - Can you escape?, gdzie zajęliśmy się starymi mapami i planami Bytomia oraz jego okolic. Musieliśmy odpowiedzieć na kilka pytań przygotowanych przez sztab, aby sprawdzić nasze umiejętności. Niestety popełniliśmy dwie pomyłki, które mogły kosztować nas utratę zaufania u naszych przełożonych. Zapewniliśmy, że więcej się to nie powtórzy i ruszyliśmy dalej. Ponieważ zanim dotarliśmy do Escape Rooma zaliczyliśmy już 8 punktów, to pozostały nam całe 2 godziny na ostatnie dwa miejsca i przejście do kolejnego zadania specjalnego.


Ruszyliśmy w okolice Parku Wodnego, ponieważ nieopodal mieściła się strzelnica Cs24. Tam przećwiczyliśmy nasze zdolności strzeleckie, strzelając do tarcz. Tym razem poszło nam znacznie lepiej niż poprzednio. Po ukończeniu zadania czekało nas niemałe rozczarowanie - okazało się, że musimy wrócić na miejsce startowe, czyli dworzec PKP, aby uzupełnić dokumentację zdjęciową dla naszego wywiadu. Zlani potem dotarliśmy na miejsce, ale wiedzieliśmy, że sztab wystawił nas na próbę wytrzymałości i cierpliwości, bo droga była długa i męcząca - w pełnym słońcu i wysokiej temperaturze. Dodatkowo, co chyba najgorsze z tego wszystkiego, czekała nas ta sama droga w przeciwną stronę. Po ostatnim punkcie mieliśmy przemieścić się na teren Zabytkowej Kopalni Srebra, która mieściła się za strzelnicą, przy ulicy Szczęść Boże 81. Dzięki Bogu mamy samych wytrenowanych agentów. No ale cóż, nie mogliśmy zawieść naszego wywiadu, dlatego zagryźliśmy zęby, pożartowaliśmy i ruszyliśmy przed siebie.


Po dotarciu do Kopalni czekała nas krótka przerwa. Spotkaliśmy tam kolejną grupę wywiadowczą wykonującą zadanie. Po chwili wytchnienia nadeszła nasza kolej. Gwarek, górnik z kopalni srebra, zlecił nam zamianę zwykłego kamienia na bryłkę srebra za pomocą skonstruowanej przez siebie maszyny. Rozbiegliśmy się w poszukiwaniu kamieni i zrobiliśmy co do nas należy. W ten sposób dostaliśmy kod, umożliwiający nam zlokalizowanie naszego kolejnego punktu. Wdrapaliśmy się na wieżę, gdzie znaleźliśmy skrzynkę zawierającą zdjęcie oraz lornetkę. Przyjrzeliśmy się okolicy i szybko znaleźliśmy wyznaczony przez fotografię cel. Była to wysoka hałda niedaleko naszej aktualnej pozycji. Tam właśnie musieliśmy się udać.


Po kilkunastominutowym marszu dotarliśmy do podnóża hałdy i wspięliśmy się na nią. Tam czekała nas przeprawa przez przepaść po chybotliwej siatce rozwieszonej pomiędzy dwoma krańcami drogi. Każdy z nas przeszedł na drugą stronę bez większych trudności, choć agent Kwoka (Kajetan G.) prawie wypadł przez jedną z dziur w sieci, przez pomysł ze skokiem “na szczupaka”. Na szczęście akcja zakończyła się powodzeniem. Otrzymaliśmy wtedy informację dokąd mamy się dalej udać. Okazało się, że kolejny punkt zlokalizowany jest tuż u podnóża hałdy.


Teraz nasze umiejętności strzeleckie mieliśmy udowodnić w praktyce. Wiedzieliśmy, że przeciw nam jest dwójka bardzo doświadczonych agentów. Szczególnie z tym typem broni. Ich zadaniem była obrona skrzynki, w której znaleźć mieliśmy kolejne informacje. Przygotowaliśmy taktykę. Podzieliliśmy się na dwie grupy. Pierwsza miała przebijać się do przodu pod osłoną wzniesienia, a także wsparcia ogniowego drugiej grupy. Następnie grupa 1. miała zlokalizować i pozbyć się pierwszego ze strzelców i dać osłonę grupie drugiej do ataku. Następnie pod osłoną grupy 1, grupa 2. miała zlokalizować położenie skrzynki lub drugiego strzelca. Plan wyglądał na dopracowany i byliśmy gotowi go zrealizować. Dostaliśmy niezbędne wyposażenie i ruszyliśmy. Niestety od początku coś szło nie tak. Grupa 1. ruszyła na pozycje, grupa 2. związała przeciwnika ogniem. Po parunastu sekundach okazało się, że agentowi Dziobakowi i agentowi Wiewiórce (Wiktor B.) skończyła się amunicja w związku z czym grupa osłonowa zamiast 3 karabinów, strzelała z jednego. Pozostała dwójka poszła po naboje. W ten sposób grupa 1 została zniszczona przez przeciwnika, który łatwo odparł ogień jednego karabinka. Już wiedzieliśmy, że jest po nas. W ciągu minuty wszyscy byli z powrotem. Jako, że jest to pełna relacja musieliśmy zamieścić tę tragiczną historię o której chcielibyśmy jak najszybciej zapomnieć. Na szczęście było to tylko ćwiczenie i nie otrzymaliśmy rzeczywistych obrażeń. Ze łzami w oczach przyjęliśmy informacje, które mieliśmy przejąć i ruszyliśmy w dalszą drogę.


Na szczęście nasz smutek nie trwał długo, bo niebawem czekało nas kolejne wybitne zadanie. Już z oddali usłyszeliśmy warkot silnika i zobaczyliśmy wyłaniający się zza zakrętu pojazd typu Buggy. Prawie sprintem dotarliśmy do naczelnego mechanika, który wytłumaczył naszemu dowódcy ps. Gąska (Mateusz G.) jak obsłużyć maszynę. Pozostali w tym czasie słuchali jaką rolę odbędzie pasażer w całej tej akcji. Każdy zajmujący miejsce obok kierowcy musiał trafić “zośką” na rozłożony kilka metrów od drogi materiał. Sprawdzało to naszą celność i szybką ocenę sytuacji, bo taki Buggy potrafi wyciągnąć niemałe prędkości, a nasz dowódca nie należy do spokojnych ludzi.


Po przyzwoicie zakończonym zadaniu dostaliśmy mapę. Idąc wyznaczoną drogą natrafiliśmy na przepiękny, stary kamieniołom (prawdopodobnie), który nazywaliśmy Wielkim Kanionem. Wokół nas rosły kilkudziesięciometrowe ściany ze skały o pięknym pomarańczowym odcieniu. Nawet tak wyszkoleni, przygotowani i pełni poczucia ważności misji agenci jak my, nie mogli sobie odmówić krótkiej sesji zdjęciowej naszym niezastąpionym Nikonem. Jednak wiedzieliśmy, że musimy iść dalej. Niestety odkryliśmy, nad wyraz duży ubytek wody pitnej w naszym oddziale. Dowódca Gąska zlecił specjalną kontrolę, podczas której wykryto zbyt dużą ilość kationów w organizmie naszej agentki. To przelało czarę goryczy. Za ten incydent dowódca wkopał dh Makrelę (Martyna W.) do niewielkiego stawu w Kanionie.


Po kwadransie byliśmy już obok przejazdu kolejowego, gdzie czekał na nas kolejny środek transportu. Dalej nie mogliśmy dojść pieszo, więc sztab główny postarał się o drezynę od Stowarzyszenia Górnośląskich Kolei Wąskotorowych Bytom. Wbrew powszechnej opinii i stereotypom, drezyna to wspaniała możliwość przejazdu i to w zatrważających prędkościach. Rozwinęliśmy taką szybkość, że szeregowemu Kwoka, aż opadła szczęka i spadł kapelusz z głowy, ale żeby po niego wracać nie było już czasu… Jak zaczęliśmy pompować to nie mogliśmy się zatrzymać. Na jednym z zakrętów, aż zadrżała cała drezyna, ale nie przeszkodziło nam to w utrzymaniu prędkości.


Dojechaliśmy na stację “przejazd kolejowy nr 2” i opuściliśmy pojazd. Mieliśmy wiele szczęścia (a może to wieloletnie treningi?), że jednemu z nas przypomniało się, że opiekun drezyny nie powiedział, w którą stronę mamy dalej iść. Zanim drezynowicze zdążyli odjechać, dobiegliśmy do nich niczym gepardy i upomnieliśmy się o informacje. Wskazali nam drogę, więc po dziesięciu minutach przybyliśmy na 9 maja. Tam mieściła się remiza Ochotniczej Straży Pożarnej na Suchej Górze.


Teraz mieliśmy chwilę wytchnienia. Obowiązkowo zdjęliśmy buty i przeszliśmy do emocjonującej gry kościanej “Bang” w oczekiwaniu na kolację. Kupiliśmy również dodatkowe zapasy wody, ale tym razem dh Makrela musiała obejść się smakiem i pić kranówę. Na deser każdy z nas dostał po batoniku Pawełek o pseudonimie Pies. W międzyczasie okazało się, że Dziobak wybrał sobie najwygodniejsze miejsce do siedzenia. Zaraz po tym jak jego resztki nóg opuściły buty ze skarpetami oddział poczuł specyficzny odór, niczym bomby gazowej wypełnionej amoniakiem. Jednak w kulturalnym środowisku nie śmieliśmy zwrócić na to uwagi naszemu koledze. Na szczęście po chwili sam się zorientował, że pod nim znajduje się wielka dziura wypełniona… no... fekaliami. Pies był bardzo smaczny i zregenerował część obumarłych mięśni. I tak mijał nam czas w oczekiwaniu na ciepły posiłek.


Na kolację dostaliśmy przepyszny żurek z chlebem przywieziony przez Kompanię Bytom w starym UAZie. Wszystko szło dobrze dopóki do miski nie dorwał się szeregowy Kwoka. Podczas wymagającej fazy przenoszenia miski z jednego miejsca na drugie (około 2 metry) 90% zawartości wylądowało na ziemi, a 5% na Dziobaku. Ale to nie jedyna przygoda podczas posiłku. Gdy kończyliśmy nasze danie, przywędrował do nas piękny, szarobury kocur. Postanowił on oznaczyć nieco teren akurat tam gdzie siedział Warchlak (Wawrzyk G.). Zanim agent się zorientował, jego spodnie przybrały jasnożółty odcień. Zadowolony kocur szybko znikł za rogiem, przestraszony rykiem wściekłego Warchlaka. A pozostali ryknęli śmiechem.



Teraz nadszedł czas na przygotowania do trzeciego etapu gry. Bieg Na Orientację. Dowódca zarządził dokładny przegląd pozyskanych informacji, a sam oddalił się na odprawę. Gra startowała o godzinie 20:30. Wypuszczano po 3 patrole co 20 min. Nasze wyjście przewidziane było na godzinę 21:30. Postanowiliśmy dokładnie sprawdzić nasz sprzęt oraz przygotować plecaki do wyjścia. Po powrocie z INO od razu mieliśmy ruszać dalej - na 4, ostatni etap gry. Uzupełniliśmy zapasy wody, ubraliśmy się nieco cieplej i przystąpiliśmy do “Bang-a”.


Gdy nadeszła 21:30 stawiliśmy się na odprawie. Dostaliśmy wskazówki dotyczące ostatniego etapu gry oraz mapę do INO. Co ciekawe, nie była to normalna mapa, lecz w 3 kolorach. Zapoznanie się z mapą wymagało od nas pełnego skupienia i koncentracji, szczególnie w ciemnościach. Ponadto dostaliśmy kartę, na której perforatorami mieliśmy zaznaczać zdobyte przez nas punkty. Zaczęliśmy szybko. Posługując się krótkofalówkami i latarkami szybko namierzyliśmy pierwsze dwa punkty: 3 i 6. Następnie przemieściliśmy się do punktu 10, z którego planowo mieliśmy szukać 4-ki. To sprawiło nam nie lada trudności, bo uliczka, w której schowano tabliczkę była niewidoczna w nocy i straciliśmy tam sporo czasu. Gdy wreszcie udało nam się namierzyć punkt pobiegliśmy w stronę 8-ki. Tutaj poszło szybko i sprawnie. Ponieważ zauważyliśmy, że mamy inne grupy na ogonie postanowiliśmy nie korzystać z latarek i ustanowiliśmy dwa odzewy. Jeśli ktoś namierzy punkt miał szepnąć: “Uwaga, jeleń!”, natomiast hasłem do zgaszenia latarek było: “Uwaga, jedzie!”. W ten sposób ruszyliśmy w stronę punktu 5. Położenie przy stawie wiele nam pomogło, ponieważ kierowaliśmy się tylko i wyłącznie rechotem żab, które odbywają teraz okres godowy (taką ciekawostką zarzucił Warchlak). Nie minęło dużo czasu byliśmy już w drodzę do 7. Tutaj też nie mieliśmy żadnych kłopotów, mimo braku latarek. Biel tabliczki była z daleka widoczna. Pozostały nam już tylko 3 punkty. Zaczęliśmy od 2-ki. Następnie 9-ka na wzgórzu. Tutaj znowu zabawiliśmy zdecydowanie za długo, nie mogąc namierzyć punktu. Gdy wreszcie się udało i opuściliśmy tzw. labirynt okazało się, że Makrela zgubiła swój telefon. Spędziliśmy nieco czasu na poszukiwaniach, ale w końcu postanowiliśmy, że damy znać organizatorom i najwyżej poszukamy rano. (Na szczęście telefon znalazł później patrol 13, za co jeszcze raz serdecznie dziękujemy). Biegiem znaleźliśmy 1-kę i sprintem ruszyliśmy w stronę remizy. Teraz czekał nas najważniejszy z etapów.

Zakończyliśmy szkolenie, a sztab dopuścił nas do dalszego działania. Nie wiedzieliśmy ile czeka nas punktów, ani o której zakończymy operację. Dostaliśmy jedynie informację, że dwa punkty zostaną zamknięte o godzinie 7:00 oraz otrzymaliśmy kawałek mapy. Po zlokalizowaniu pierwszego punktu etapu 4-tego ruszyliśmy. Wybraliśmy drogę wzdłuż śląskiej kolei wąskotorowej, już nieczynnej. Co ciekawe, idąc wzdłuż torów, spotkaliśmy więcej ludzi, niż poruszając się przez miasto. Dość szybko osiągnęliśmy wyznaczony cel, gdzie czekał nas nieco dłuższy postój. Ale było warto.


Pierwsze zadanie polegało na znalezieniu, zlokalizowaniu i narysowaniu symboli umieszczonych w gęstwinie za pomocą noktowizora. Czasu było niewiele, więc musieliśmy się sprężać. Niektórzy pierwszy raz trzymali takie cudo w ręce, dlatego zachwyceni rwaliśmy się do poszukiwań. W końcu czas minął, przejęliśmy kopertę z kolejnym skrawkiem mapy. To była ciężka droga. Część z nas zasypiała idąc, na szczęście Dziobak odpowiedzialny za mapę zasnął pierwszy. Wyciągnowszy go z rowu, sklepaliśmy mu dziób i wróciliśmy na szlak. Żartujemy :) Dziobak dzielnie doprowadził nas na punkt. Tam dostaliśmy przepyszną zupkę, którą zjedliśmy z wielkim apetytem. Doskwierał nam chłód, więc pograliśmy w “berka tyłem”, “torpedy” oraz “wciskacza 2000”.


Nareszcie nadszedł czas na podjęcie zadania. Drzwi otworzyły się z ledwie słyszalnym hukiem i weszliśmy do środka. Zaraz potem zamknięto nas na 4 spusty i poprowadzono schodami na górę. Spostrzegliśmy pojazdy typu UAZ wewnątrz budynku oraz faceta z siekierą niebezpiecznie mruczącego coś do siebie. Zostawiliśmy plecaki i wzięliśmy jedną latarkę. Drabiną zeszliśmy pod ziemię gdzie czekało na nas zadanie do wykonania. Odnalezienie kolejnej wskazówki. Właz zamknął się, usłyszeliśmy głośną syrenę i już wiedzieliśmy, że pozostało nam tylko 7 minut na wykonanie zadania. Pierwszym celem było znalezienie kolejnej wskazówki w kieszeni. Tylko której? Adrenalina momentalnie opanowała nasze organizmy i pełni energii rozpoczęliśmy rozwiązywanie zagadki.


Wbiegliśmy do pierwszego pomieszczenia, syrena głośno wyła za nami. Tam znaleźliśmy martwego agenta służb specjalnych. Przeszył nas dreszcz, gdy dotknęliśmy zimnych dłoni zmarłego. Nie mogliśmy już nic dla niego zrobić. Ponieważ nic nie znaleźliśmy, czym prędzej pobiegliśmy dalej. Kolejny człowiek z daleka wyglądający na martwego leżał na łóżku. Gdy tylko się zbliżyliśmy podniósł się i spróbował pochwycić jednego z naszych. Ile tylko mieliśmy sił w nogach uciekliśmy dalej słysząc za sobą ryk goniącego nas... mutanta. Wreszcie znaleźliśmy wskazówkę, która kazała nam szukać pod hełmami. Wiedzieliśmy co to oznacza. Musimy wrócić z powrotem. Dyskretnie przemknęliśmy obok stojącego na środku pokoju stwora. Na szczęście się nie ruszał. Gdy tylko znaleźliśmy ukrytą wskazówkę, ponownie usłyszeliśmy ryk. Aż ściany się zatrzęsły, gdy pomknęliśmy ku skrzyni. Otwierając zamek, nagle ze ściany wynurzyły się zakrwawione dłonie. Próbowały pochwycić Warchlaka otwierającego zamek, ale z pomocą przyszedł mu Dziobak i dał się złapać. Po krótkiej szamotaninie otworzyliśmy skrzynkę w której znaleźliśmy to czego szukaliśmy, czyli koperty z następnymi informacjami. Wystraszeni, pełni emocji wróciliśmy na górę i zabraliśmy nasze rzeczy. To było niezapomniane przeżycie i dało nam energii na dalszą podróż.



Następnym punktem naszej podróży był Schron Miechowice, do którego wchodziliśmy 20 minut później. Na początku otrzymaliśmy wierszyk, z którego musieliśmy wywnioskować czego mamy szukać. A szukać było gdzie, bo ten schron to nie była zwykła dziura w ziemi oblana betonem, ale istne, gigantyczne muzeum. Ponieważ w utworze była mowa o czterech złotych kołach, my szukaliśmy jakiegoś pojazdu, których na zdjęciach było całkiem sporo. Została nam ostatnia minuta kiedy to Dziobak zauważył na samym końcu tunelu niewielką tabliczkę z mapą. Okazało się, że widniał tam plan Bytomia, a na nim 4 złote koła, czyli prawdopodobne miejsca ukrycia poszukiwanych skrzyń. Migiem w ruch poszły 3 aparaty z trzech telefonów komórkowych. Dodatkowo z wiersza wynikało, że mamy szukać sponsora. Czym prędzej zaczęliśmy szukać fundatora zamku, którego niestety nie udało nam się znaleźć na czas. Na szczęście jak się później okazało sponsor widniał na mapie Bytomia. Zamek Miechowice mieszczący się nieopodal - w parku Ludowym, był naszym kolejnym celem. Żwawo ruszyliśmy w jego stronę.


Już widzieliśmy korony drzew, już wystarczyło przejść przez pasy, kiedy usłyszeliśmy naszego kolejnego łącznika. Polecił nam biec za sobą, sam zaś pobiegł w stronę Zamku. Runęliśmy za nim w noc. Nagle z ciemności wyłonił się napakowany mężczyzna w dresach i wielkim nożem do pomidorów w ręce. Skoczył do łącznika i wbił ostrze w jego klatkę piersiową po rękojeść. Gdy tylko nas zobaczył, rzucił się do ucieczki. Co prawda Gąska próbował go chwilę gonić, ale obciążenie w postaci plecaka zrobiło swoje. Zamiast pogoni przystąpiliśmy jak najprędzej do czynności medycznych. Migiem wyciągnęliśmy bandaże, Wiewiórka już wyciągał z plecaka defibrylator, a Kwoka rozmawiał z poszkodowanym, opowiadając mu żarciki, żeby utrzymać go przy życiu. Nagle nasz łącznik opadł bezwładnie. Już myśleliśmy że go straciliśmy, lecz na całe szczęście się ocknął. Żeby nie stracić żadnego fragmentu informacji Warchlak sięgnął po dyktafon i włączył go. Po chwili nasz łącznik poczuł się znacznie lepiej i wskazał nam prawdziwe miejsce ukrycia dokumentów. Schron przy stacji kolejowej Bytom Karb.


Droga była znacznie dłuższa i mozolna od poprzedniej. Po drodze spotkaliśmy panów policjantów na patrolu, którym opowiedzieliśmy o zdarzeniu w parku. Niestety czekała nas długa droga chodnikiem, który już porządnie dawał nam się we znaki. Jak to ujął pięknie Dziobak w jednym ze swoich wywodów: “Moje stopy są jak stan polityczny Hiszpanii”. Myślę, że ten komentarz wyjaśnia wszystko. Droga minęła nam bez rewelacji. O godzinie 3:00 znaleźliśmy się na stacji kolejowej Bytom Karb.


Czekał nas postój, podczas którego część operatorów zdążyła zasnąć i obudzić się jakieś 3 do 5 razy. Ale nie mogliśmy pozwolić sobie na dekoncentrację, dlatego postanowiliśmy pośpiewać. W obieg ruszyły wszystkie dobrze znane nam piosenki jak: “Panie Janie, Panie Janie, rano wstań, rano wstań! Wszystkie dzwony biją …”, potem “Wlazł kotek na płotek…”. Niestety nie szło nam zbyt dobrze, bo Warchlak pierwszy utwór zakończył wesołym “Tralala”, a Dziobak drugi utwór zakończył głębokim “Bim, Bam, Bom”. Wtedy postanowiliśmy zmienić rozrywkę. Rozpoczęliśmy liczenie wagonów. Co ciekawe każdy uzyskał inny wynik. Padły takie odpowiedzi jak: 29, 36, 58, 70 i 120. Jak widać wyniki różnią się od siebie całkiem sporo, więc ciężko było nam rozstrzygnąć kto ma rację. Na szczęście z opałów wybawili nas punktowi, którzy wezwali nas do siebie.


Z początku punkt wydawał się bardzo łatwy. Pokazano nam 12 figur szachowych. W schronie mieliśmy znaleźć szachownicę, przyjrzeć się jej i zapamiętać ułożenie figur. Następnie mieliśmy wyjść ze schronu na drugim końcu i spróbować odtworzyć ułożenie figur. Postanowiliśmy podzielić się figurami. Każda osoba miała zapamiętać dwie figury licząc wierszami od góry. To znaczy pierwsza osoba zapamiętuje pierwsze dwie, druga dwie kolejne, trzecia dwie następne i tak dalej. Na przejście schronu mieliśmy półtorej minuty. Wszystko wydawało się proste, jednak jak się okazało taki nie było. Po 24 godzinach bez snu, w tym po 18-godzinnej wędrówce w pełnym słońcu i wysokiej temperaturze okazało się że nasze organizmy potrzebują nieco snu. Z tego też powodu pojawiły się trudności z koncentracją które spowodowały wystąpienie pewnych błędów. I tak na 12 figur jedynie 8 ustawiliśmy na swoich miejscach. Mimo wszystko byliśmy zadowoleni że możemy ruszać dalej, a przy okazji było to bardzo ciekawe przeżycie. Spróbujcie kiedyś skoncentrować się w środku nocy po ciężkim dniu. Na koniec dostaliśmy kolejną wskazówkę określającą kolejną lokalizację. Tym razem musieliśmy na mapie zlokalizować 6 miejsc, a następnie połączyć je parami tworząc 3 odcinki. Wszystkie odcinki przecinały się w jednym miejscu. To było miejsce następnego zadania.


W końcu dotarliśmy. Kolejne zadanie również wydawało się proste, jakby stworzone zostało dla dzieci. Jednak organizm agenta wypoczętego, a wymęczonego już dobą bez snu nieco się różni. Zadanie polegało na przejeździe określonej trasy, oczywiście w jak najkrótszym czasie, czymś na kształt rowerków, tylko takich trochę zmutowanych. Pedały znajdowały się z przodu w taki sposób, że nogi były prawie wyprostowane. Istniało tutaj też coś takiego jak oparcie, co w zwykłym jednośladzie nie ma racji bytu. Zamiast zwyczajnej kierownicy skręcało się za pomocą ruchów własnego ciała: jeśli pochyliliśmy się w lewo, to analogicznie pojazd skręcał w lewo. Znacie takie powiedzenie: “Nie oceniaj książki po okładce”? (Jest jeszcze takie: “Nie mów, że to zwykły rower, jeśli ma pedały”.) To zapamiętajcie je do końca życia. Bo jeśli chcieliśmy mieć dobry czas, a chcieliśmy to trzeba się było nieźle napracować, żeby dojechać do końca. I uwierzcie nam, każdy kolejny operator opuszczający wózek miał nogi jak z waty i ledwo stał. Także jeśli kiedyś ktoś zaoferuje wam wyścigi zmutowanymi rowerkami, przypomnijcie sobie naszą historię. To nie jest takie proste. Bądź co bądź, nie mieliśmy żadnego wyjścia, oprócz jazdy, więc daliśmy z siebie wszystko. Jak zwykle agent Kwoka zatrzymał się na środku mostu, żeby podziwiać widoki zamiast jechać, dlatego straciliśmy jakieś 0,3 sekundy, ale nie mamy mu tego za złe. Wyścig ukończyliśmy w przyzwoitym czasie. Choć trzeba przyznać, że podczas jazdy to Makrela wykazała się największym entuzjazmem. Wyraźnie ciągnęło ją do wody. Po wykonanym zadaniu otrzymaliśmy niemiecki tekst. Z początku nie wiedzieliśmy co z tym zrobić. Na szczęście Gąska szybko skojarzył fakty i posiadane informacje i wiedział, gdzie mamy iść dalej - do siedziby Hufca ZHP Bytom przy Kolejowej 8. Z nowym zapałem ruszyliśmy ku jednemu z ostatnich celów.


Martwiło nas wtedy jedno: sztab kazał nam zdobyć informacje kiedy zostaną wywiezione skrzynie, gdzie się obecnie znajdują i jaki środek transportu posłuży do ich przemytu. Jednak wtedy wydawało nam się, że nie wiemy za dużo. Ba! Że nie wiemy nic! Liczyliśmy, że wszystkiego dowiemy się na końcówce, w tych ostatnich dosłownie zadaniach.


Dotarliśmy do siedziby hufca. Gdy tylko wspięliśmy się schodami na 1. piętro i zrzuciliśmy plecaki, zostaliśmy wezwani do pomieszczenia, w którym mieścił się sztab główny naszego wywiadu. Głównodowodzący bez słowa wskazał czarną walizkę znajdującą się na stole obok. Wystawało z niej wiele kabli w różnych kolorach, były tam pokrętła, czujniki i klawiatura do wpisywania kodu liczbowego. W centralnym miejscu znajdował się licznik. Zostało 7 minut. 6:59, 6:58, 6:57... Nie mieliśmy wątpliwości. To była ona. Bomba. Nie wiedzieliśmy skąd się tam wzięła, ani jak dużo materiału wybuchowego jest w środku. Wiedzieliśmy jedno: trzeba ją rozbroić. Jakimś cudem mieliśmy wskazówki, krok po kroku, jak zająć się wybuchową paczką. Po pierwsze trzeba było odpowiedzieć na kilka pytań liczbami, a odpowiedzi “wykręcić” odpowiednimi gałkami. Pierwszy etap poszedł nam bardzo sprawnie. Druga część. Różne trójkąty i liczby. Dzięki temu, że w składzie było kilka tęgich matematycznie umysłów jak np. Gąska, odkryliśmy, że należy po prostu policzyć liczbę wszystkich trójkątów. Wystukaliśmy odpowiedni kod na klawiaturze. Zielona lampka - udało się. Kolejnym krokiem w instrukcji było utrzymanie rąk nad czujnikami, zupełnie bez ruchu, na odpowiedniej wysokości i to przez 10 sekund. Nie było łatwo, ale skrzydła Gąski i Kwoki zaliczyły ten punkt. Później było już tylko gorzej… Po pierwsze zostało jedynie 1,5 minuty. Po drugie cały ten stres: mamy przed sobą bombę. Jeszcze dowiedzieliśmy się, że o to czy rozbroimy poszedł nawet zakład. I to o Psa. To przeważyło. Spięliśmy się mocno i przeczytaliśmy kolejną fazę, już przedostatnią. Dotyczyła ona wyciągania owych kolorowych kabelków. Jednak tu popełniliśmy fatalny błąd… Mieliśmy podane 8 równań, a przy każdym barwę przewodu i słowo “wybuch” lub “rozbrojony”. Niestety w całym tym zamieszaniu zaczęliśmy liczyć nie tylko te “rozbrojone”, ale także numery zupełnie nam niepotrzebne. Straciliśmy wiele czasu, a zanim zorientowaliśmy się o naszej pomyłce, było już zbyt późno… 17, 16, 15, 14… Gąska krzyknął z rozżalenia, widząc nasz błąd. Wyrwał losowy kabel. Przełożeni wypchnęli nas z pokoju i zamknęli drzwi. W ostatniej chwili. Usłyszeliśmy huk, poczuliśmy ogromny ból w uszach. Gorące powietrze uderzyło nas w twarze. A potem była już tylko ciemność…


Ocknęliśmy się po kilku minutach. Wszyscy byliśmy brudni i ciemni od pyłu, ale najbardziej źli na samych siebie, że tak spartaczyliśmy sytuację. Momentalnie, w ciągu paru sekund, Gąsce posiwiały pióra, Wiewiórce odpadł ogon, Makrela zamiast płetw miała zwykłe, nudne nogi, Kwoka miał od teraz zielony dziób, Warchlakowi wyprostował się ogon, a Dziobakowi wypadły wszystkie zęby, co do jednego. Byliśmy załamani. I jesteśmy nadal. Ten dzień zapamiętamy na całe życie i mamy szczerą nadzieję, że nigdy więcej nie zdarzy nam się spartaczyć sprawy w tym stopniu jak owego pamiętnego poranka.


No nic. Spuściliśmy nosy na kwintę i postanowiliśmy raz na zawsze rozwiązać Tajemnicę Srebrnego Miasta. Wśród gruzów znaleźliśmy ostatni element układanki, który mówił nam o planowanej godzinie przejęcia skrzyń oraz miejscu ich przechowywania. Musieliśmy się tylko dowiedzieć, czym był Reichs Prasidenten Platz. Porównaliśmy starą, niemiecką mapę z zaznaczonym wymienionym placem z nową dzisiejszą mapą Bytomia. Okazało się, że dzisiaj jest to Plac Akademicki. W niecałe 20 minut byliśmy na miejscu, gdzie znaleźliśmy schron przeciwlotniczy zamknięty na zamek. Szybko uporaliśmy się z kodem i otworzyliśmy kłódkę. W środku znaleźliśmy skrzynie czekające na transport. Sfotografowaliśmy je, aby pokazać dowództwu, że wykonaliśmy powierzone nam zadanie i ruszyliśmy w drogę powrotną. Nasz sztab zdążył się już pozbierać i odbudował zniszczoną kamienicę. Widzieliśmy jeszcze gdzieniegdzie niezaschnięte mieszaniny śliny i błota, ale na szczęście całość wyglądała solidnie. Przekazaliśmy dowództwu co udało nam się skompletować. A więc:


Jedna z organizacji: Wolf45 lub X39, planowała przejąć ładunek 22 kwietnia 2018 roku o godzinie 10:00 z dawnego Reichs Prasidenten Platz, czyli obecnego Placu Akademickiego. Na tę okoliczność zorganizowali specjalne ciężarówki, które niepostrzeżenie miały wywieźć ładunek z kraju. Jak się później okazało, skrzynie zawierały kilkukilogramowe sztabki, wykonane z czystego złota oraz zaginiony Portret młodzieńca pędzla Rafaela Santiego.


Dzięki staraniom wszystkich grup wywiadowczych udało się pokrzyżować plany Szakala i jego zwierzchników. Udaremniliśmy wielki misterny plan, odzyskaliśmy bezcenne skarby. Niestety sam Szakal zbiegł…


Za nasze starania sztab główny nagrodził nas pierwszym miejscem wśród wszystkich grup wywiadowczych. Jesteśmy niezmiernie zaskoczeni tym faktem, ale ogromnie się cieszymy z uzyskanych wyników.

Z tej strony chcielibyśmy podziękować w szczególności operatorom naszej grupy wywiadowczej:

-agentowi Gąska (Mateusz Głuch), dowódca oddziału

-agentowi Warchlak (Wawrzyniec Głuch), historyk

-agentowi Dziobak (Dominik Cedro), dostawca ubezpieczenia i zastępca mapowego

-agentowi Wiewiórka (Wiktor Belica), zaplecze techniczne

-agentowi Kwoka (Kajetan Głuch), mapowy nr 1

-agentce Makrela (Martyna Wiktorska), gosposia



Dziękujemy wszystkim pozostałym grupom wywiadowczym, które pomogły nam w rozwiązaniu Tajemnicy Srebrnego Miasta, zmusiły nas do stu procentowego zaangażowania się w grę przygodową “Noc Szakala”.


Na samym końcu, z całego serca, chcielibyśmy podziękować sztabowi głównemu, bez którego gra nie odbyłaby się. Za cały Wasz wkład w przygotowanie, zorganizowanie całego rajdu. Dziękujemy również sponsorom, którzy zapewnili tej imprezie niepowtarzalny klimat. DZIĘKUJEMY!


Link do galerii zdjęć: https://photos.app.goo.gl/uizKYskC2PGtW2Dv2


CIEKAWOSTKI:

1. Dziobak w Wielkim Kanionie był tak wyczerpany, że chciał pić wodę ze stawu, w którym pływały pijawki.

2. Martwy agent służb specjalnych miał pseudonim Manekin.

3. Po dziś dzień, gryzie nas niepowodzenie podczas rozbrajania bomby.

4. Tarnowskie Góry to piękne miasto - polecamy zwiedzić.


Recent Posts
Archive
Search By Tags
Follow Us
  • Facebook Basic Square
  • Twitter Basic Square
  • Google+ Basic Square
bottom of page