top of page

Nasza pierwsza wspólna wędrówka


Pewnego pięknego dnia drużynowy Mateusz ogłosił na zbiórce, że 18.02.2017 nasza drużyna wybierze się na pierwszą wspólną wędrówkę. Przygotowania trwały już od ponad miesiąca, żeby wszystko było dopięte na ostatni guzik. W końcu się udało: trasa zaplanowana, rozkład pociągów poznany, zakupy zrobione, plecak spakowany...

Spotkaliśmy się o 4:40 na dworcu PKP Wrocław Główny, choć oczywiście trzeba było wstać dużo wcześniej. Łącznie z kadrą było nas aż 11. Z czego byliśmy niezmiernie szczęśliwi nikt z zapisanych nie zaspał ani się nie spóźnił, dlatego już pół godziny później jechaliśmy pociągiem do Szklarskiej Poręby.

Naszym dzisiejszym celem było przejście z tegoż miasta, szlakami górskimi, aż do stacji Jelenia Góra Sobieszów. Podróż minęła spokojnie i bardzo szybko. Niektórzy stwierdzili, że najlepszym pomysłem będzie drzemka, inni woleli porozmawiać, a organizatorzy jeszcze raz omawiali trasę i czas przejścia. Dojechaliśmy kilka minut po 8 i po pamiątkowym zdjęciu ruszyliśmy w drogę.

Początkowo szliśmy przez Szklarską Porębę i wspominaliśmy znajome niektórym obiekty. Niezaplanowaną atrakcją okazał się wielki bałwan, jednak długo przy nim nie zabawiliśmy, ponieważ czas naglił i trzeba było ruszać dalej.

Po wyjściu z miasta, podążając zielonym szlakiem, szukaliśmy groty zwanej Czerwoną Jamą. Nie wiadomo czy to przez zaspy śniegu, brak znaków, czy naszą nieuwagę, lecz Jamy nie znaleźliśmy. Po kolejnych kilkunastu minutach dotarliśmy na szlak prowadzący do wodospadu Szklarki.

Nie wiedzieć czemu zboczyliśmy z niego, aby iść wzdłuż strumienia i powpadać przy tym w zaspy śniegu. Potem musieliśmy się wrócić z powrotem na szlak. Humory wszystkim dopisywały i zanim się spostrzegliśmy dotarliśmy do wodospadu. Co ciekawe, okazało się, że jest on prawie cały zamarznięty, ale nie przeszkodziło nam to w sesji fotograficznej. Po przerwie na śniadanie i poranną herbatę ruszyliśmy dalej, tym razem do wsi Michałowice.

11 piechurów podążało wesoło rozmawiając i podziwiając przyrodę Karkonoszy. W Michałowicach zmieniliśmy szlak z zielonego na niebieski. Z tego co powiedzieli nasi przewodnicy, którymi byli Michał i Kajetan, wynikało, że następny postój zrobimy w miejscu oznaczonym na mapie jako Trzy Jawory. Nikt nie wiedział, czy to skały czy też wysokie drzewa.

Trasa minęła szybko, choć wcale krótka nie była. Gdy dochodziliśmy do punktu, widać było w oddali trzy wysokie drzewa, więc pomyśleliśmy, że to na pewno o nie chodzi. Mocno się zdziwiliśmy, ponieważ owymi Trzema Jaworami były trzy sadzonki, ledwo przebijające się przez śnieg. Postanowiliśmy uwiecznić ja na wspólnym zdjęciu. Po kolejnej porcji witamin, minerałów i aminokwasów ruszyliśmy do Jagniątkowa szlakiem czarnym.

Po pierwszej prostej każdy był mokry i zimny od śniegu. Wszystko przez naszego wspaniałego drużynowego, który rozpoczął wojnę wrzucając wszystkich do przydrożnych rowów oraz w śnieżne zaspy.

Idąc za przykładem i autorytetem, pozostali uczestnicy zrobili to samo. Wychodząc na asfaltową drogę emocje opadły, a wzrosła za to ostrożność, bo często przejeżdżały tędy samochody. Ruszyliśmy gęsiego. W pewnym momencie jakiś mądry krzyknął znane wszystkim i nie pierwsze dzisiaj "snajper padnij". Wskoczyliśmy za drogę i stoczyliśmy się po śniegu do lasu, przez co znowu byliśmy cali mokrzy. No cóż, tak to już czasem jest. Po mozolnym wyczołganiu się z zasp ruszyliśmy do Jagniątkowa. Reszta drogi minęła nam na śpiewaniu harcerskie i czasem nie-harcerskich piosenek oraz pieśni.

Idąc przez Jagniątkowo minęliśmy dom G. Hauptmana, i doszliśmy do hotelu Pod Dębem, koło którego planowaliśmy zrobić obiad. Niestety ów hotel znajdował się jeszcze w miasteczku, więc ruszyliśmy dalej niebieskim szlakiem, aby znaleźć odpowiednie miejsce. Po kilku minutach je znaleźliśmy, była to zaśnieżona polanka, wręcz idealna do naszych celów.

Pierwszym priorytetem było znalezienie suchego drewna i kory, na której mieliśmy rozpalić ogień. Szybko się z tym uporaliśmy i przystąpiliśmy do rozpalania. Na śniegu położyliśmy korę, przygotowaliśmy to co udało nam się nazbierać i przystąpiliśmy do rozpalania.

Bardzo się ucieszyliśmy kiedy ogień udało się rozpalić za pomocą krzesiwa. Z ognia stało się ognisko.

Dwie osoby odpowiedzialne były za pilnowanie ognia, reszta zajęła się przygotowywaniem obiadu. Pokroiliśmy kiełbasę i pomidora. Z roztopionego śniegu zagotowaliśmy wodę i ugotowaliśmy makaron. W drugiej menażce gotowaliśmy pyszny i pełen konserwantów sos pieczarkowy.

Obiad wyszedł niesamowicie dobry, sycący a najlepsze w tym wszystkim było to, że zrobiliśmy go tylko na dwóch menażkach. Ale co właściwie było na obiad? Otóż makaron w sosie pieczarkowym z dodatkiem pomidorów, kukurydzy i gorącej kiełbasy. Musicie kiedyś spróbować. Nie jedliśmy go co prawda w higienicznych warunkach, ale inaczej się nie dało.

Ogrzaliśmy się jeszcze trochę i wysuszyliśmy rzeczy. Jeśli chodzi o to drugie, należy wspomnieć, że ucierpiały na tym 3 rękawiczki i skarpeta, które leżały chyba "trochę" za blisko. Zagasiliśmy ognisko, oczyściliśmy teren, zasypaliśmy ognisko i jak wszystko zostało zamaskowane zrobiliśmy kilka zdjęć po czym ruszyliśmy dalej, ku Przełęczy Różyckiego. Nie zgadniecie co się stało po drodze...

A więc idziemy sobie i rozmawiamy, podziwiamy przyrodę, aż tu nagle sokole oko drużynowego wypatrzyło na polu jelenia. Wiadomo, nic specjalnego, ale gorzej że jeleń nie specjalnie się ruszał, oddychał i w ogóle wyglądał na nieżywego. Nie podchodziliśmy bliżej, obserwowaliśmy go z drogi i postanowiliśmy, że trzeba zadzwonić po jakieś służby. Wykonaliśmy kilka telefonów, najpierw pod 112, skąd przekierowali nas do biura numerów. Następnie z biura numerów otrzymaliśmy numer do nadleśnictwa. Niestety ci ostatni nie odbierali. Nie mogliśmy nic więcej zrobić, toteż postanowiliśmy, że zadzwonimy jutro, a teraz ruszymy dalej.

Przeszliśmy przez przełęcz, Żelazny Mostek (który okazał się drewniany) i rozpoczęliśmy wspinaczkę pod górę. Przy okazji po raz kolejny pamiątkowe zdjęcie.

Warto zaznaczyć, że robiło się już ciemno. Na szczycie góry Chojnik stały ruiny zamku, o tej samej nazwie. Kilka zdjęć (bardziej podobnych do zdjęć akwarium niż nas) i trzeba było schodzić w dół. Uwierzcie, że po lodzie który znajdował się w niektórych miejscach, w mokrych butach, skarpetach i ciemnościach nie jest to łatwe. Musieliśmy bardzo uważać. Na szczęście mieliśmy przy sobie porządne latarki.

Po drodze minęliśmy Zbójeckie Skały i Dziurawy Głaz. Kilka, może kilkanaście minut później, po paru upadkach dotarliśmy do cywilizacji. Ile osób widzicie na zdjęciu?

Na stację doszliśmy bez problemu, chyba że za problem liczyć bolące nogi, stopy i plecy. 10 minut czekania i przyjechał pociąg. Bilety kupiliśmy w pociągu (kolejne zdziwienie - kasy na stacji były zamknięte) i usiedliśmy. W końcu usiedliśmy. Można było zdjąć mokre buty i skarpety. Już miałem zasypiać, kiedy padła decyzja, że gramy w Mafię. No i co zrobić? Są sprawy ważne i ważniejsze (Mafia była ważniejsza). Graliśmy tak przez całą drogę. Pociąg stanął z powrotem we Wrocławiu dokładnie o 21:35.

Kiedy wysiedliśmy zebraliśmy się oczywiście we wspólnym kręgu, gdzie podziękowaliśmy sobie za wspólną przygodę i rozeszliśmy się do domów.

To był bardzo długi dzień, ale i ciekawy, pełen przygód, wrażeń i emocji. Wróciliśmy mokrzy, ale bogatsi o nowe doświadczenia i umiejętności. Oby było więcej takich dni, również w tak wspaniale dobranym składzie.

Recent Posts
Archive
Search By Tags
Follow Us
  • Facebook Basic Square
  • Twitter Basic Square
  • Google+ Basic Square
bottom of page