top of page

WFWK V- relacja

Parę osób z naszej ekipy i Świder- organizator WFWK V. Od lewej: Maciej Świderski, Michał Stasiewski, Ja (Hubert Głuch), Mateusz Kusal, Michał Kołtuniak, Mateusz Głuch, Tymek Głuch, Maciej Śmiertka.

Biegnę ile sił w nogach, Mati jest tuż za mną. Goni nas cała horda Żółtych. Jest ich zdecydowanie za dużo jak na nas dwóch. W biegu odwracam się, puszczam krótką serię. Trafiony- jednego mniej. Po chwili odwraca się Mati, znów jednego mniej.

Ból w nogach jest nie do zniesienia, puls skacze jak szalony. Pot oblepia moją twarz. Jeszcze kawałek- myślę. Znów się odwracam, pociągam za spust.

-Dostałem!- słyszę.

Dobrze, dobrze, może jednak wyjdziemy z tego cało. Ale przeciwników nie jest mniej, wręcz przeciwnie, pojawiają się nie wiadomo skąd i próbują nas dorwać.

Czyjaś niecelna seria przelatuje kilka metrów ode mnie. Zmuszam się do jeszcze szybszego biegu.

-Biegnij do Stolicy!- krzyczy do mnie Mati- Ja ich zatrzymam!

Nie ma czasu na dyskusję, wrogowie siedzą nam na ogonie. Mati został z tyłu, słyszę krótkie, przerywane serie z jego automatu. Grzeję do przodu, przed siebie, w stronę Stolicy. Teraz musi mi się udać, poświęcenie Matiego nie może pójść na marne.

Ale może zacznijmy jednak od początku.

Nie dochodzi jeszcze 8:30 kiedy razem z ekipą z Targetu wchodzę na teren Grzyba. Rozglądam się po okolicy i od razu odnajduję Świdra- organizatora V Wielkiej Fabularnej Wymiany Kompozytu. Podchodzę do niego, zamieniamy kilka słów. Mamy pół godziny na przygotowanie.

Następnie cała nasza drużyna zaczyna wkładać na siebie oporządzenie, sprawdzać sprzęt, ładować magazynki i testować repliki. Ja, Mati oraz Tymek postanawiamy dla lepszego kamuflarzu pomalować sobie twarze farbkami maskującymi.

-W szeregu zbiórka- krzyczy Świder o wyznaczonym czasie.

Dobra, czas na mnie. Zaczepiam kałacha na pasie nośnym i idę w stronę tworzącej się linii. Organizator sprawdza obecność zadeklarowanych członków. Każdy z nas dostaje od niego mapę z zaznaczonymi na niej najważniejszymi punktami.

Następnie Świder każe nam podzielić się na teamy i wybrać dowódców. Stajemy razem całym Targetem, dołącza do nas jeszcze kilku ludzi.

-Dobra, mamy dwie ekipy- mówi Świder- wy jesteście „Żółci”, a wy „Niebiescy”, hej Niebiescy, kto u was dowodzi?

-Eeee... no właśnie jest taki problem- zaczynam- Chociaż Mati może dowodzić!

-Nie!- sprzeciwia się Mati- Dlaczego ja?

-Dobra Hubert, ty dowodzisz- decyduje organizator.

Szlag by cię, Świder.

-Co?- pyta tamten zaskoczony.

-E, nie nic.

Oj, powiedziałem to na głos? Poco mi to całe dowodzenie? Zresztą dobra, nieważne jakoś dam sobie radę.

Po chwili Świderski bierze mnie i dowódcę Żółtków na stronę. Przekazuje mi pierwsze zadanie: mamy podsłuchać rozmowę telefoniczną jakiegoś ważnego kolesia, po czym przekazać Edycie- także jednej z organizatorów WFWK jej treść.

No świetnie, niby proste, ciekawe gdzie jest haczyk.

Świder mówi jeszcze gdzie znajdziemy Edytę. Będzie czekała na nas w tzw. Stolicy- strefie zdemilitaryzowanej, w której nie wolno nam używać broni. Zaznaczył nam na mapach.

Po chwili jesteśmy już na respie- miejscu, z którego możemy ponownie „wejść do gry” jeśli zostaniemy trafieni, a w pobliżu nie ma medyka, lub jeśli nie zdąży on nas uratować w ciągu 5 minut.

Nie zdążamy rozpocząć naszego zadania, kiedy od organizatorów dostajemy wiadomość: na terenie gry rozmieszczone są cztery punkty strategiczne, które należy przejąć. To całkowicie zmieniło naszą taktykę. Dzielimy się na kilka oddziałów. Jeden z nich ma za zadanie podsłuchać rozmowę, a pozostałe zdobyć punkty.

Ja idę z Matim, do jednego z najdalej wysuniętych punktów. Mamy nadzieję nie napotkać oporu wroga i bez problemu zając cel. Tak... nadzieja jest matką głupców, jak mawiają. Ledwo wychodzimy z lasu, a już wita nas seria z automatu. Przywieramy do ziemi. Odpowiadamy ogniem. Matiemu chyba udało się jednego trafić! Jednak po chwili i on dostaje.

Zostałem sam. Zmieniam pozycję, na trochę bezpieczniejszą, przeciwnik próbuje przebić się do mnie pod osłoną własnego ognia, jednak strzela bardzo niecelnie i udaje mi się trafić jeszcze dwóch. Spróbuję zajść ich od lewej. Jednak kiedy zaczynam flankować wychodzi mi naprzeciw trzech wrogów.

-Ręce!- krzyczą. Cholera, z trzema naraz nie dam sobie rady. Podnoszę ręce. Każą mi wyjąć magazynek z automatu i prowadzą mnie do Stolicy. Widzę, że za mną wloką też Matiego.

Tam czeka na mnie już jakiś ważniak ze swoją ekipą. Udaje mi się dostrzec jakiegoś kolesia w talibskich szatach. Założę się, że pod koszulą ma ładunek wybuchowy. Na razie nic nie mówię, nie chcę mieć kłopotów. Poza tym, Stolica obwieszona jest plakatami nakazującymi poszukiwanie dwóch przemytników.

Ja i Mati w Stolicy, w kadr wszedł także ów ważny przywódca szajki

-Dobra- mówi przywódca tej szajki- Jeśli chcecie się stąd wydostać to dzwońcie po dowódcę.

-Oto jestem- odpowiadam.

-Nie no, bez jaj, złapaliśmy dowódcę?

-I pierwszego oficera- podpowiadam i wskazuję na Matiego.

-To jak my mamy prowadzić z wami rokowania? Dzwońcie po kogoś innego.

Ok, jak chcesz. Łączę się na radiu z Tymkiem, po chwili ten jest już w Stolicy.

Zaraz udaje nam się wynegocjować warunki pokoju, które są w sumie bardziej opłacalne dla nas niż dla nich. Przy okazji dowiaduję się od Tymka, że jego pododdział zdobył Punkt 3 i zabezpieczył małą górkę na polu- prawdopodobnie najbardziej strategiczny obszar na terenie rozgrywki.

Podchodzi do nas Edyta, chce raportu z podsłuchania. Łączę się z odpowiednim oddziałem. Przekazuję jej, że o godzinie 10:40 odbędzie się ważne spotkanie jednego z szejków i jakiegoś innego ważnego człowieka. Zgadza się. Edyta mówi jeszcze, że nasz oddział ma to spotkanie osłaniać.

Szybko zbieram moją ekipę i idziemy na trasę przemarszu konwoju. Każę ludziom rozstawić się przy drodze, którą będą iść ważne osobistości. Tworzymy szeroką linię. Nikt nie powinien się przedrzeć. Wszystko wygląda w porządku.

Nagle dostaję informacje przez radio. Jakiś tchórzliwy dywersant Żółtków zakradł się na nasze tyły i zabił z ukrycia szejka (Swoją drogą myliłem się co do tego taliba- wcale nie wysadził się w powietrze), a teraz ucieka w kierunku ogródków działkowych.

Trzeba się przebić przez oddziały wroga i odciąć drogę zabójcy- pomyślałem. Wydaję rozkaz. Wszyscy do mnie. Atakujemy skokami, w kierunku bazy przeciwnika. Biegnę na czele oddziału.

-Naprzód!- krzyczę. Co jakiś czas słyszę jak któryś z moich ludzi zostaje trafiony.

-Medyk!- drą się ludzie z każdej strony.

Przeciwników jest dużo, stawiają zaciekły opór.

-Naprzód!

Biegniemy wciąż do przodu, nie zatrzymujemy się. Nagle widzę wyrwę w linii przeciwnika. Dziura staje się coraz większa. Wróg zaczyna się załamywać, rozpoczyna odwrót.

-Naaaaaaaprzóóóód!

Kiedy jakiś Żółty wstaje, aby uciekać natychmiast trafia go szalona seria moich żołnierzy. Po mojej prawej biegnie kilku ludzi z automatami, po lewej mam gościa z karabinem maszynowym, za nami jest jeszcze około dziesiątki Niebieskich, z tyłu zostali tylko ranni i sanitariusze, którzy udzielają im pomocy.

Świat wiruje wokół mnie, słyszę krzyki ludzi: „Medyk!” i podchwycone ode mnie „Naprzód!”- teraz krzyczy to każdy ze szturmowców. Do tego dochodzi ciągły odgłos serii i pojedynczych wystrzałów. Udało się! Rozgromiliśmy wroga doszczętnie!

Co prawda nie udało nam się schwytać dywersanta, skrył się on na swoim respawnie, którego nie da się zdobyć, ale mimo to mnie i moich żołnierzy przepełniała duma i radość z dobrze wykonanej misji i poczucie spełnienia obowiązku. Daliśmy Żółtkom nauczkę!

Jestem znów w Stolicy. Tu czeka na mnie Edyta z kolejnym zadaniem: mamy odszukać handlarza nielegalną herbatą, czy coś w ten deseń i przejąć od niego ładunek. Ciekawe, kto wymyślał te zadania?

Dzielimy się na trzy ekipy: dwie z nich pod dowództwem Tymka i Maćka mają za zadanie przejąć flagi, które są ważne przez cały czas trwania gry. Trzecia grupa natomiast, składająca się ze mnie, Matiego oraz dwóch innych ludzi musi dorwać handlarza herbatą.

Idziemy szybkim tempem, nie zatrzymując się, ale zachowując czujność. Po drodze zatrzymujemy się na chwilę, aby zająć Punkt 1, w pobliżu którego nie widać przeciwników. Ruszamy dalej.

Nagle żołnierz, który idzie pierwszy pokazuje nam znak. Zatrzymać się i ukryć. Schodzę z drogi, przyklękam za drzewem. Po chwili ich dostrzegam: oddział 3 Żółtych zbliża się drogą w naszą stronę. Jeden z nas zachodzi przeciwników. Kiedy są wystarczająco blisko zaczynamy strzelać. Po kilku sekundach wszyscy wrogowie ruszają na respawn.

Formujemy się z powrotem w szyk. Ruszamy. Idziemy przez pole, zatrzymujemy się za małym drzewkiem, marna to osłona od ewentualnego ataku, ale jednak. Przed nami jest wysoki wał. Gdzieś tu ma ukrywać się handlarz.

-Tam.- mówi do mnie Mati i pokazuje mi kilka ciemnych sylwetek na wale.

-Niebiescy, czy Żółci?!- krzyczy do nas jedna z ciemnych sylwetek.

-A wy?!- odkrzykujemy.

-Neutralni! Ze stolicy!

Dobra, to ci, z którymi dogadaliśmy się na początku. Biegniemy do nich przez pole. Kiedy wspinam się na wał, odwracam się do tyłu. Widzę całą armię Żółtych, która wychodzi z lasu za nami. Niedobrze.

Odnajduję przywódcę szajki. Obiecuje bronić wału wraz ze swoimi ludźmi, a mi nakazuje odszukać i zabić handlarza. Rzeczywiście udaje mi się go dostrzec. Nie jest sam, ma ze sobą jakiegoś drugiego gościa. Są dole pomiędzy dwoma wałami. Idę w ich kierunku wraz z moim oddziałem.

Nagle handlarz i jego przydupas otwierają do nas ogień. Kryjemy się. Niestety jeden z naszych dostał. Po chwili również Mati zostaje trafiony, tym razem przez Żółtych. Nie mamy wiele czasu. Schodzę na dół. Są tu gęste i wysokie zarośla, więc przeciwnicy mnie nie widzą. Mój ostatni kompan także schodzi na dół.

Podkradam się do drugiego wału. Gdzieś z przodu terkocze automat handlarza. Przeciwnik jednak nas nie widzi, więc jego serie są zupełnie niecelne. Wchodzę na drugi wał. Za późno. Wrogowie już się ulatniają. Biegnę za nimi. Podnoszę karabinek. Moja dłoń dusi spust. Krótka seria. Przydupas handlarza pada na ziemię. Dostał. Nie mam jednak czasu ścigać mojego głównego celu, ponieważ na przeciwległym wale są już Żółci.

Patrzę w dół. Ostatni członek mojego oddziału właśnie dostał. Zostałem sam. Niedobrze, bardzo niedobrze. Celuję w wał naprzeciw mnie. Dwie krótkie serie i dwa trupy. Przeciwnik przykrywa mnie ogniem. Nie da rady, trza się wycofać.

Schodzę z wału po przeciwnej stronie, przebiegam szybko paręnaście metrów. Kryję się za drzewem i obserwuję Żółtych. Jest ich tu cała armia! Widzę, że handlarz daleko mi nie uciekł- schwytali go moi wrogowie. Niedobrze, bardzo niedobrze.

Łącze się z dowódcami obu moich pododdziałów. Nakazuję im przedostać się do w stronę stolicy i zatrzymać Żółtych, nie pozwolić im donieść przesyłki do strefy zdemilitaryzowanej. Następnie udaję się w ukryciu za oddziałem nieprzyjaciela.

Zbaczam na chwilę z drogi, przejmuję punkt 1, który jest teraz pozostawiony bez ochrony. Następnie wracam na ścieżkę i podążam za nieprzyjacielem. Są już blisko Stolicy, mam nadzieję, że moi ludzie odetną im drogę.

Przed sobą widzę tył wrogiej kolumny: dwóch Żółtych znacząco oddaliło się od reszty oddziału. Podkradam się do nich. Ręka wędruje do spustu. Krótka seria z automatu. Dostali. Biegnę dalej za przeciwnikami. Jednak zanim udaje mi się dogonić resztę wrogów, to dochodzą do stolicy.

Jak to? Nikt ich nie zatrzymał? Przecież rozkaz był wyraźny... Policzę się z nimi później- myślę. Teraz nie ma na to czasu.

Jestem na spawnie, razem z częścią moich ludzi. Wiadomość ze stolicy: Dowódcy drużyn natychmiast do strefy zdemilitaryzowanej. Łatwiej powiedzieć niż zrobić. Cała droga, od naszej bazy aż do miasta neutralnego jest obsadzona i strzeżona przez Żółtych. Nikt się nie prześlizgnie.

Musimy się przebić.

Startujemy: ja i Mati. Biegniemy od początku, nie ma czasu do stracenia. Widzimy już kilku przeciwników. Podnoszę automat, Mati także. Tatatata- grają nasze karabiny skoczną muzykę wojny. Kilku wrogów dostało.

Biegnę ile sił w nogach, Mati jest tuż za mną. Goni nas cała horda Żółtych. Jest ich zdecydowanie za dużo jak na nas dwóch. W biegu odwracam się, puszczam krótką serię. Trafiony- jednego mniej. Po chwili odwraca się Mati, znów jednego mniej.

Ból w nogach jest nie do zniesienia, puls skacze jak szalony. Pot oblepia moją twarz. Jeszcze kawałek- myślę. Znów się odwracam, pociągam za spust.

-Dostałem!- słyszę.

Dobrze, dobrze, może jednak wyjdziemy z tego cało. Ale przeciwników nie jest mniej, wręcz przeciwnie, pojawiają się nie wiadomo skąd i próbują nas dorwać.

Czyjaś niecelna seria przelatuje kilka metrów ode mnie. Zmuszam się do jeszcze szybszego biegu.

-Biegnij do Stolicy!- krzyczy do mnie Mati- Ja ich zatrzymam!

Nie ma czasu na dyskusję, wrogowie siedzą nam na ogonie. Mati został z tyłu, słyszę krótkie, przerywane serie z jego automatu. Grzeję do przodu, przed siebie, w stronę Stolicy. Teraz musi mi się udać, poświęcenie Matiego nie może pójść na marne.

Jestem już prawie na miejscu, jeszcze kilka kroków, kilka metrów...

-Ręce do góry!- słyszę krzyk za sobą.

Odwracam się. Celuje do mnie trzech przeciwników, jestem bez szans.

-Spokojnie, nie strzelajcie!- odpowiadam- Jakoś się dogadamy.

I rzeczywiście, dzięki moim genialnym umiejętnościom policyjnego negocjatora udaje mi się przekonać Żółtych, aby nie otwierali do mnie ognia. Ba, zgadzają się nawet eskortować mnie do Stolicy. Nie pytajcie mnie jak to zrobiłem, tajemnica zawodowa.

Jestem w strefie zdemilitaryzowanej. Szukam wzrokiem Edyty. Jest. Podchodzę do niej, pytam o kolejne zadanie. Tym razem musimy odnaleźć radiostację, która znajduje się w niebieskim, płóciennym worku oraz dwóch przestępców: Świdra i Gruchę, których gębami przyozdobiona jest cała Stolica.

List gończy Świdra. Chyba nie jest w Stolicy powszechnie lubiany.

Na początku próbujemy przeczesać cały teren w poszukiwaniu niebieskiej torby. Nie możemy jednak jej znaleźć. Po drodze oczywiście napotykamy parę razy nieprzyjaciół, wdajemy się w kilka potyczek, jednak nie przynoszą nam one nic przydatnego.

Jestem już na skraju wyczerpania, kiedy informatorzy donoszą mi, ze w pobliżu naszego spawna widzieli poszukiwanych bandytów. Natychmiast zbieram ludzi i ruszamy ich odnaleźć. Rzeczywiście, obserwatorzy nie mylili się. Teraz sam widzę Świdra i Gruchę ukrytych w zagłębieniu pośród drzew.

Szybko wydaję kilka rozkazów. Moi ludzie rozbiegają się na boki i pod osłoną drzew i własnego ognia zbliżają się nieubłaganie do przeciwników. Ja także biegnę razem z nimi. Nagle dostrzegam jeszcze jedną czarną sylwetkę ukrytą za drzewem. Zdaje mi się, że to ta sama osoba, która wcześniej była z handlarzem herbaty. Teraz gość strzela do moich ludzi.

Mnie na szczęście nie widzi. Udaje mi się podbiec jeszcze kawałek. Posyłam Czarnemu serię. Dostał. Widzę już dobrze ściganych przez nas bandytów. Bronią się przed ogniem moich ludzi, którzy nacierają od przodu, pozostawiając swoją prawą flankę, czyli tą na której znajduję się ja, zupełnie odsłoniętą.

Podbiegam na tyle blisko aby mieć pewny strzał. Kryję się za drzewem. Chyba nadal mnie nie widzą. Wychylam się. Mój policzek dotyka kolby automatu, dłoń spoczywa pewnie na chwycie. Palec naciska spust.

-Dostałem!- krzyczy Świder.

-Dostałem!- krzyczy Grucha.

Dobrze, bardzo dobrze. Podbiegam do nich. Mój oddział także już tu jest.

-Brać ich, do Stolicy z nimi!- rozkazuję moim ludziom.

Razem z Matim dźwigamy Gruchę, parę innych osób podnosi Świdra. Wleczemy ich do strefy zdemilitaryzowanej.

Na miejscu znów spotyka się z nami Edyta. Ostatnie zadanie: przejąć Stolicę i utrzymać się w niej aż do 15:00. Niełatwe, ale damy rade. Dopiero o 14:15 możemy opuścić respawn, więc mamy trochę czasu dla siebie. Możemy coś zjeść i naładować magazynki.

14:15- wychodzimy z bazy. Ruszamy szybkim tempem w kierunku Stolicy. Nasz plan polega na zaatakowaniu wszystkimi siłami z jednej strony dzięki czemu będziemy mieli sporą przewagę ognia.

Widzę już przeciwników, każę moim ludziom poszukać osłon. Przystępujemy do szturmu.

-Teraz!

Słyszę ogłuszający terkot kilkunastu automatów. Paru wrogów od razu pada na ziemię. Przesuwamy linię.

-Naprzód!

Biegnę do przodu. Razem z drużyną. Jesteśmy teraz jednym, wspólnie działającym organizmem.

Ktoś z naszych dostaje.

-Medyk!- słyszę krzyk.

Nie oglądam się jednak do tyłu. Nie ma na to czasu. Wyszukuję kolejnych wrogów i posyłam im mordercze serie z automatu. Jeszcze kawałek i zdobędziemy Stolicę.

Przeciwnicy odpuszczają! Nie wytrzymali naporu naszych sił. Znajdujemy się w środku obozu. Jest tu dół świetnie nadający się do obrony. Wchodzę do niego razem z kilkoma innymi ludźmi. Nie mamy jednak ani chwili wytchnienia, ponieważ ze wszystkich stron nadchodzą nowi przeciwnicy.

Wychylam się zza osłony. Tatatatatata, a potem: „dostałem”, „dostałem”, „dostałem”.

-Czas!- krzyczę do Michała, jednego z moich ludzi.

-14:28!- odkrzykuje tamten.

14:28. Jeszcze 32 minuty. Damy radę! Musimy dać radę!

Trafiam kolejnego gościa i następnego, potem piątego. Trafiam dziesiątego. Z tego co widzę reszta moich ludzi też nie próżnuje. Kolejna fala wrogów. Na tle pola widzę około 10 sylwetek.

-Tam!- krzyczę do Tymka.

Razem, ramię w ramię dajemy im odpór. Kolejnych 10 wraca na spawna. Jak oni się tak szybko odradzają?

-Wsparcie!- krzyczę do radia- Wsparcie!

-Ładuję!- krzyczy Tymek.

Muszę go teraz mocniej osłaniać. Wychylam się zza osłony. Strzelam ogniem zaporowym. Kątem oka widzę, że Tymek z powrotem strzela do wrogów.

-Medyk!!- krzyczy ktoś- Meeeeedyk!

Zostało nas już tylko kilku: ja, Tymek, Michał Stasiewski, Michał Kołtuniak i Kamil- nasz ostatni pozostały przy życiu medyk. Kolejna fala. Wychylamy się. Serie z automatów są przerywane krzykami rannych i konających.

-Czas!

-14:36!

Kolejni wrogowie pojawiają się na horyzoncie przede mną. Celuję do nich, naciskam spust. Pusto. Szlag by to!

-Ładuję- krzyczę.

Tymek zajmuje moje miejsce, zdejmuje kolejny szereg wrogów, każdego po kolei. Mam świeży magazynek. Wracam do gry. Wychylam się i wysyłam na respawn kolejnych przeciwników.

-Ilu ich jeszcze?!

-Wsparcie!

-Medyk!- krzyczy Tymek.

Kamil natychmiast czołga się do niego. Tymek się podnosi. Wrogowie zachodzą mnie od lewej. Tatatatatatatatata- pluje kulkami w ich stronę mój automat. Dostali. Tatatatatata.

-Medyk! Meeeeeeedyk!!

Co się tu dzieje?! Przeciwnicy są wszędzie! Żółci i nie tylko. Mieszkańcy Stolicy też są przeciw nam.

-Meeedyk!

Seria z automatu, pojedynczy wystrzał snajpera i znów seria.

-Medyk!- gardłowe ryki rozdzierają powietrze.

-Wsparcie!!- drę się do radia- Dawać wsparcie!

Tatatatatata.

-Czas!

-13:42!

Tatatta!

-Medyk!

Kolejna grupa Żółtych. Kolejna seria z kałacha.

-Dostałem!- krzyczy Kamil, nasz jedyny medyk. Cholera.

Tatatata.

-Wsparcie!!

-Dostałem!- krzyczy Michał.

Nieeeeee! Nie mamy już medyków! Nie możecie teraz ginąć!

Tatatatata.

-Wsparcie!

-Meeeeeedyk!- ryczą ludzie naokoło nas.

Bronimy się we trójkę. Jeszcze chwilę ich odeprzemy, ale jeśli wsparcie nie...

-Dostałem- drugi Michał, też nie żyje.

Zostaliśmy we dwójkę. Ja strzelam w jedną stronę, Tymek w drugą.

-WSPARCIE!!

Tatatatta. Szumi mi w uszach, głowę rozsadza ciśnienie, adrenalina krąży w żyłach z zawrotną prędkością.

Kolejna fala. Ilu ich tam jest!?

Strzelamy dalej. Kładziemy wrogów jednego za drugim. Pięciu, dziesięciu, piętastu. Więcej nie przetrzymamy, dalej nie damy rady.

-Wsparcie!

-Meedyk!

-Wspaaaarcie!!

-Dostałem!- krzyczy Tymek.

Nie zdążam się odwrócić, nawet nie chcę tego robić. Mają mnie. Wsparcia nie było...

Ogłoszenie wyników. Stoimy wszyscy w Stolicy. Niebiescy, Żółci i Neutralni. Dopiero teraz okazało się, że nasi przeciwnicy mieli nad nami niemal dwukrotną przewagę liczebną.

Świder przedstawia punktację. Niestety, tym razem nie udało nam się wygrać, ale nic to. Jesteśmy bogatsi o nowe doświadczenia i z pewnością nowe umiejętności.

Dziękujemy sobie za grę. Świder rozdaje jakieś plastikowe medale, organizatorzy rozrzucają białoruski hajs. Atmosfera, można by powiedzieć bardzo dobra. Nie ma zwycięzców i przegranych. Ważne, że wszyscy dobrze się bawili.

Do zobaczenia na kolejnej WFWK!

Wracamy do domu! Na zdjęciu Michał Stasiewski i Maciej Śmiertka

Comments


Recent Posts
Archive
Search By Tags
Follow Us
  • Facebook Basic Square
  • Twitter Basic Square
  • Google+ Basic Square
bottom of page